EXPEKT.COM

poniedziałek, 28 lutego 2011

Eurotrip - piłkarska wycieczka na stadiony

 To był Polski weekend w piłce nożnej. Ruszyła Ekstraklasa, której pierwsze kolejki pokazały, kto tak na prawdę będzie liczył się w walce o mistrzostwo i o utrzymanie.
Po pierwszej wiosennej kolejce muszę stwierdzić, że Wisła Kraków jest chyba najpoważniejszym kandydatem na "Majstra". Trener Maaskant zorganizował tą drużynę, "nauczył" piłkarzy na nowo cieszyć się grą.

To było widać w Gdyni, gdzie Arka za wiele do powiedzenia nie miała. Błyszczał Melikson, którego występ potwierdził opinię, że dyrektor sportowy Wisły Kraków, jest najlepszym w kraju.
Reprezentant Izraela jest perełką na miarę Stilicia, czy Rogera podczas ich najlepszych dni w Ekstraklasie. A pamiętać trzeba, że na zmrożonym boisku, genialny technicznie Melikson wszystkiego nie pokazał.
Zawiódł Lech, który mimo zainkasowania trzech oczek z Widzewem, nadal nie pokazuje formy upoważniającej Mistrzów Polski do walki o obronę tytułu.
Legia zawiodła na całej linii. Właściwie zawiódł Skorża, który ponownie pokazał, że zespołów zimą przygotowywać nie potrafi.

Czekam za to z niecierpliwością na dalsze wyniki Cracovii. Oburzeni warszawiacy już burzą, że prof. Filipiak chce kupić sobie utrzymanie. Ale jeśli nawet, to wolę oglądać piękny stadion Cracovii niż po PRLowskie boisko chociażby Polonii Bytom.
Szanuję bytomian, ale bez infrastruktury w Ekstraklasie nie powinni się znajdować.
Pozostałe zespoły zagrały na swoim poziomie. Nawet Polonia po remisie 0:0 z Górnikiem Zabrze powinna się cieszyć. Zabrzanie to niewygodny rywal dla faworyzowanych drużyn.
Ale czy prezes Wojciechowski o tym wie? Mimo ujemnych temperatur już zdążył się zagotować i zrugać Theo Bosa za złe ustawienie Bruno, a Smolarkowi chce zafundować pobyt w Klubie Kokosa.

Weekend to także zdobycie mistrzostwa Niemiec przez "Polską" Borussię Dortmund. Wygrana na Allianz Arena dała piłkarzom Jurgena Kloppa w zasadzie pewne mistrzostwo. Równo z końcowym gwizdkiem sędziego tego spotkania, w Dortmundzie wybuchły korki od szampanów.
Po tym meczu mam jedną refleksję. Czy dziennikarze Kickera na prawdę aż tak nie lubią Polaków? Lewandowski zagrał słabo - jak zwykle. Ale Piszczek stłamsił wręcz Ribery`ego. A "Kopacz" ocenił naszego obrońcę dość słabo. Gdzie tutaj logika? Nie wiem.


Ale skoro mówię o sukcesach, to o Kamilu Grosickim i Arku Głowackim wspomnieć muszę. Kamil szczególnie swoją trzecią bramką, podniósł swoją wartość o kilka milionów euro. Fenerbache Stambuł już szykują zapewne sakiewkę dolarów dla Sivassporu. Bo pewne jest, że po sezonie Grosik opuści swoją obecną drużynę.
Renesans formy ma też Głowacki, którego bramka pod koniec meczu przedłużyła szanse Trabzonu na mistrzostwo Turcji. O reszcie Polaków mówił nie będę. Szkoda słów. Co prawda Iwański zaliczył asystę, ale zawodnik takiego pokroju, musi w KAŻDYM meczu idealnie wykładać piłki kolegom.

Grosicki SHOW!


Z Turcji w mgnieniu oka przeniosę się do Anglii, gdzie rodzina Szczęsnych musiała oglądać z trybun Wembley dramat juniora familii, Wojtka.
Pojawia się kwestia, czy to Szczęsny zawalił puchar Arsenalowi. Szczekacze z kraju, marzący tylko o tym, aby dokopać rodakowi krzyczą, że błąd Wojtka był ewidentny.
Ja jednak bronię swojej tezy, że to drewniany Koscielny, którego na siłę do kadry chciał włożyć Franek Smuda zawalił sprawę.

Powiedzmy, że znam fach bramkarski. Bramkarz wychodząc do piłki musi krzyknąć obrońcy, że piłka jest jego. Defensor nie ma prawa dotknąć wtedy piłki. A co zrobił Laurent K. ? Wpierd**ł się Wojtkowi na ręce i nieszczęście gotowe.
Trochę obiektywizmu, bo zawiść do niczego nie prowadzi.

Kiks Koscielnego

Na koniec wycieczki po Europie, krótki wypad do Włoch. Tam Boruc i jego Fiorentina, mierzyła się z murowanym spadkowiczem z Serie A - Bari.
Wszystko szło po myśli drużyny Naszego bramkarza, dopóki piłka przypadkiem odbiła się od kłody w polu karnym, Kamila Glika. Do piłki dopadł jakiś arab i pokonał Boruca. Wielka szkoda. Chociaż... Glik po raz pierwszy zapisał się in plus w statystykach meczowych. O tym, że zawalił przy golu dla Violi nie wspomnę. Po co psuć humor sobie i Glikowi.

Ogólnie weekend trzeba ocenić pozytywnie. Tak wielu emocji dawno nie było. Mam nadzieję, że to dopiero początek.

piątek, 25 lutego 2011

Kilka godzin po meczu z Bragą

Z definicji blog jest miejscem osobistych wyznań, relacji, wygłaszania opinii. Jednak definicje mało mnie obchodzą, więc dzisiaj wpis odda osoba, która na piłce zna się tak jak ja, a może i lepiej. Człowiek, który zna zapach szatni Lecha Poznań, a przy okazji jest moim serdecznym kolegą :)


Liverpool nie dla Lecha. Poznańskim zawodnikom nie przyjdzie zmierzyć się z angielskimi tuzami, a wszystko przez (to chyba nie będzie zbyt eleganckie, ale na pewno nie odkrywcze) Jose Marii Bakero. Hiszpan nie pokusił się bowiem o wymyślenie różnych wariantów gry, zawalił mecz pod względem taktycznym i na dodatek widoczne były rażące braki w przygotowaniu fizycznym drużyny oraz nieprzydarzający się poznanianom chaos w obronie.

Hiszpan miał taki pomysł na to spotkanie - Lechici mieli operować piłką, zagrywać do Semira Stilicia, który miał skupić na sobie uwagę środkowych obrońców Bragi jako napastnik i szukać wbiegającego z lewego skrzydła Artomsja Rudnevsa. Elementem zaskoczenia miały być prostopadłe piłki za plecy obrońców, z których bramki miał strzelać (jak w Poznaniu) właśnie łotewski snajper. Cofniętym napastnikiem miał być Kriwiec, a skrzydłowym Kikut. Podkreślam jeszcze raz słowo “miał”, bo żadne z tych założeń nie wypaliło. Jedyna groźna akcja z pierwszej części meczu to zagranie na lewe skrzydło do Kriwca (czy on tam przypadkiem nie spędził całej zeszłej, mistrzowskiej wiosny?) i niedokładne wykończenie akcji przez “snajpera” Stilicia, który w lidze strzelił w tym sezonie jedną bramkę i to z karnego. Krótko mówiąc w ofensywie panowało hasło “ja nic nie wiem, idź sam”. Takie ustawienie miało też negatywny wpływ na obronę. Gdy poza boiskiem opatrywany był lewy obrońca Lecha Gancarczyk (ten chociaż zagrał lepiej niż przed tygodniem) to automatyczną reakcją każdego lewego pomocnika, np.. Wilka, który uczynił tak wczoraj kilka razy, jest cofnięcie się do linii obrony i wypełnienie luki po koledze. A że na lewej stronie grał Rudnevs to takiego odruchu nie można było po nim się spodziewać. Efekt? Gol dla Bragi. Na dodatek w tej sytuacji nie wiadomo gdzie przebywał Arboleda, który zamiast Bosackiego powinien był wślizgiem blokować wstrzeloną piłkę, a jedynym defensorem w polu karnym był zagubiony, nie za bardzo czujący europejskie tempo gry debiutant Wołąkiewicz.

Czy wyciągnięto z tej akcji jakieś wnioski? Skądże. Rudnevs wciąż z premedytacją odpuszczał krycie zostając w okolicy środkowej linii, a lewego obrońcę Bragi naciskał a to Kriwiec, a to Injać, a to Djurdjević. Czasem nawet Stilić zapędzał się w te rejony. Beznadziejna, niezrozumiała, kluczowa dla przebiegu spotkania i obciążająca konto Bakero decyzja. Zmiana ustawienia na normalne nastąpiła dopiero w drugiej połowie, gdy było już 0:2, choć piłkarzom Lecha zdarzyło się w pierwszej odsłonie dwukrotnie, jakby poza kontrolą trenera i jedynie na chwilę pozamieniać się pozycjami.

Czemu w drugiej połowie wszystko wyglądało lepiej? Po pierwsze powrót do nominalnych pozycji. Kriwiec jako defensywny pomocnik sprawdza się bodaj najlepiej, bo jest tym, kto podejdzie do obrońców, rozprowadzi piłkę, pociągnie z nią, czasem pokusi się o odbiór. Szkoda tylko, że tak samo gra Murawski i Bandrowski, więc trzeba będzie mu poszukać innej pozycji. Jedyny minus u Bialorusina to maniera zwalniania akcji. Ale na nic się zdały jego starania, bo występ zaliczył i tak gorszy niż przed tygodniem. Po drugie było komu zagrać piłkę na skrzydło, choć występy Kiełba i przede wszystkim Wilka były zdecydowanie poniżej ich możliwości. Próbkę umiejętności Wilk dał tylko raz, gdy trafił w poprzeczkę, ale czy nie jest rolą trenera uwypuklanie atutów piłkarza? Swoim, czyli silnym uderzeniem z lewej nogi Lechita wykazał się jedynie z przypadku. Walorem Kiełba jest drybling, lecz co po nim jeżeli zamiast stworzenia przewagi przynosi on stratę po odbiciu się od drugiego czy też trzeciego rywala. Najlepiej na boku zagrał kartkowicz Kikut, który w pierwszej połowie jako pomocnik jednak mimowolnie cofał się do linii obrony i widać było, że tam jest jego miejsce na co dzień, a najwięcej pożytku w ofensywie przynosi obiegając skrzydłowego, a nie będąc nim. I po trzecie, Braga pozwoliła Lechowi pokopać trochę piłkę.

Ostatnia zmiana dokonana przez Bakero to wprowadzenie Vojo Ubiparipa i wtedy pierwszą myślą było - brawo za odwagę, będzie element zaskoczenia po zmianie ustawienia na 4-4-2. Pozory mylą. Ubiparip i Rudnevs biegali jakby na tej samej pozycji, mieli te same zadania. Serb próbował cofać się po piłkę w głąb boiska, ale zawsze kończyło się to niedokładnym przyjęciem. Znów jakby trener nie wiedział, że to prawdziwy lis pola karnego, a przynajmniej tak się go przedstawia. Wniosek? Lechici wyglądali jakby ani razu nie przećwiczyli tego ustawienia!

I na koniec dwa gwoździe do trumny. Długie podania podczas meczy w Poznaniu były jeszcze zrozumiałe, z powodu jakości murawy. W Bradze warunki do gry były doskonałe, więc przerzuty zakrawały na piłkarska zbrodnię. Raził brak pomysłu na grę. Żadnych prostopadłych piłek, zero gry bez piłki, zejścia na pozycję, ani razu nikt nie uciekł obrońcom. Powód tego jest oczywisty i przyznał to sam Marcin Kikut w pomeczowej wypowiedzi. Mianowicie brakowało dynamiki, albo inaczej. W ogóle nie było dynamiki. O ile Kriwiec i Stilić zawsze byli wolni, o tyle Bosackiego nie wyprzedził w Polsce nikt, a i w Europie mało komu ta sztuka się udała. Wczoraj Bosego wyprzedziłby chyba sam Kotorowski. Do kogo można mieć o to pretensje jak nie do Bakero? Hiszpan po raz drugi udowodnił, że nie ma pojęcia jak przygotować ekipę w tak długim jak polski okresie przygotowawczym. Rok temu Polonia zaczęła od 0:3 z Lechem, teraz Lech przegrał z m.in.. z Polonią.

Z porażki zawsze można wyciągnąć lekcję oraz pozytywne wnioski. Mój jest taki - Lech może skupić się na lidze i PP. Jeśli nie przegra z Widzewem, a po tygodniu przerwy (bo można nabrać świeżości w tydzień, co udowodnił jesienią właśnie Lech - patrz mecz z Polonią B. i Juve po 10 dniach) to awans w dwumeczu z Czarnymi Koszulami będzie możliwy. Co więcej, Lechici nie będą już mogli wracać każdego czwartku do swojej kochanki jaką była Liga Europy, ale skupią się na związku z małżonką, którą jest nasza Ekstraklasa. Oby zaczęło się między nimi układać, jak niegdyś.

Karol Mansfeld

Kwestia sporna: Czy Kotorowski popełnił błąd (nie sugerujmy się słowami komentatorów)

wtorek, 22 lutego 2011

Marcin wracaj do Ekstraklasy

Zaraz po tym, jak dowiedziałem się, że Marcin Cabaj trenuje w IV ligowym klubie zacząłem zastanawiać się, czy naprawdę jest tak słabym bramkarzem. Na pewno nigdy nie był wybitnym łapaczem piłek, ale na pewno nie jest tak słaby, aby grać a nawet trenować z amatorami.
Jakoś nigdy nie żywiłem wielkiej sympatii do Cracovii, w której grał Cabaj od zawsze. Przynajmniej od chwili, gdy zaczynałem "na poważnie" interesować się futbolem. Ale odkąd sięgam pamięcią, Marcin zawsze był na świeczniku. Co tydzień w kolejnych magazynach ligowych, tzw. eksperci w studiach telewizji publicznej albo prywatnych stacji śmiali się z jego interwencji, aby po kolejce czy dwóch widzieć go między słupkami reprezentacyjnej bramki. No może trochę przesadziłem. Ale z całą pewnością pomysły o powołaniu tego zawodnika do reprezentacji się pojawiały. Na pewno były to nieco przesadzone słowa. Cabajowi zdarzały się w bogatej karierze fantastyczne interwencje, ale pojawiały się także kompromitujące kiksy. Suma sumarum, co Cabaj obronił w meczu z Legią, wpuścił w meczu z Wisłą. Udało mu się zatrzymać Odrę, kompromitował się z Lechią.
Zastanawiam się, czy Marcin obraziłby się, gdybym porównał do kobiety. Oczywiście pod względem charakteru. Chimeryczny, niejednokrotnie rozkapryszony, mający swoje ciche dni - taki był, mam nadzieję że także będzie Marcin Cabaj.
Pojawia się także pytanie, gdzie Cabaj miałby grać. Ja widzę go w ŁKSie Łódź jako następcę niemalże wiecznego Bodzia W. , albo w Piaście Gliwice, który ma ogromny apetyt na powrót do Ekstraklasy.
Przekonany jestem, że jeszcze nie raz i nie dwa usłyszę o Cabaju w mediach. I nie ważne czy wpuści kolejnego babola, czy wykaże się obroną a`la Buffon.
Cabaj na pewno nie zasłużył na to, aby teraz tułać się w amatorskich ligach. Bo powiedzmy sobie szczerze...
W naszej ekstra, a nawet 1 lidze, bramkarzy z taką charyzmą brakuje.



Jedna z gorszych interwencji Cabaja...




Pokaz nieprzeciętnych umiejętności Marcina


Kilka interwencji Marcina Cabaja - podkład Duck Sauce "Marcin Cabaj"

piątek, 18 lutego 2011

Legia zaczyna shopping

Zespoły z polskiej ligi jako zaścianek Europy nadal mogą sprowadzać do siebie nowych zawodników. Wisła i Lech jako dwa najlepsze i najbardziej cywilizowane kluby w Naszym kraju już to uczyniły.
Kiedy dyrektorzy sportowi wyżej wymienionych klubów zapowiedzieli, że niemal na pewno kończą z transferami w tym okienku, do roboty zabrał się Pan Jóźwiak.

Waćpan Marek Jóźwiak zaczął swoje show z wysokiego C. Sprowadzenie Michała Hubnika z Sigmy Olomuniec jest pierwszym sukcesem "najwybitniejszego" dyrektora sportowego w kraju.
Kolejnym ma być Santiago Solari. Pamiętany głównie przez najbardziej zagorzałych kibiców Realu Madryt wieczny rezerwowy może niebawem trafić na Łazienkowską.
35-latek według bogatych relacji Jóźwiaka, ma dowodzić środkiem pola Ległonistów. Legia wzoruje się na Milanie i chce zrobić taki mały dom niespokojnej starości.
Ale idąc tym tropem, to większość kibiców ze stolicy wolałoby chyba, aby korki z kołków odwiesili Citko, czy Leszek Pisz,niż żeby kasodojny Solari występował w ich zespole.

Z wielką przyjemnością i uwagą będę obserwował dalsze poczynania Marka "Łowcy talentów" Jóźwiaka. Być może jego zdolności zawodowe pozwolą mu zakontraktować w Legii piłkarzy tylko lekko po 30-tce.
A już na pewno widoczna będzie próba przebicia Lecha i w szczególności Wisły. Pozyskanie Wołąkiewicza i Ubiparipa w Poznaniu, czy Meliksona, Siwakowa,Jaiensa, Pareiki albo Genkowa będzie dla Jóźwiaka motywacją do pracy.
Jednakże udane transfery Legii w tym okienku są tak prawdopodobne jak walka Cracovii o europejskie puchary jeszcze w tym sezonie.
Szczerze mówiąc czekam także na opinię mojej ulubionej Legionistki :).  Mam skromną nadzieję, że się doczekam.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Dajcie wina, dajcie wódki

Oglądając weekendowe popisy polaków za granicą muszę stwierdzić, że nie jest najgorzej z naszymi piłkarzami. Peszko obok Novakovicia i Podolskiego wyprowadził Koeln ze strefy zagrożonej spadkiem lub barażami. Boruc z kolei swoimi interwencjami pomógł kolegom z Fiorentiny ograć Palermo. Ta wygrana zespołu z Florencji pozwala im jeszcze realnie myśleć o grze w europejskich pucharach.
Nie przypadkowo wyróżniłem tych dwóch zawodników. Obydwaj swego czasu zasłynęli, mówiąc prosto z mostu, piciem wódki i wina na zgrupowaniach reprezentacji.

Smuda takiego zachowania nie toleruje i straciliśmy tych dwóch zawodników w kadrze.
Nie byłoby w tym tak wielkiej tragedii, gdyby reprezentacja miała nadmiar bramkarzy czy też skrzydłowych. Jednakże cierpiąc na deficyt takich zawodników, Smuda ma nie lada problem.
Albo przeprosi się z Peszką i Borucem (do tego pierwszego znacznie mu bliżej) albo pokaże, że nie rzuca słów na wiatr i ci dwaj piłkarze za jego kadencji w kadrze już nie zagrają.
Powraca jednak pytanie. Czy dorośli mężczyźni powinni być aż tak kontrolowani? Rozumiem, gdy piłkarz wpadnie na mecz lub trening urżnięty w sztok.

Ale w miarę kulturalne picie alkoholu w hotelu vel samolocie jest tak wielkim przewinieniem?
Nie sądzę. Wojciech Kowalczyk na zgrupowaniach reprezentacji nigdy specjalnie nie krył się z tym, że wieczorami lubi usiąść przy kieliszku z kolegami.
Grał dobrze - nikt się nie czepiał. W kadrze chociażby Engela czy Janasa też pili. Problemów nikt nie robił. Dopiero od czasów Beenhakkera problem alkoholu stał się problemem.
Tyle, że podczas afery we Lwowie, nasi piłkarze zrobili ostry burdel. Dwie ostatnie "akcje" to tylko rozdmuchane przez media afery.

Zastanawia mnie, czy niemożność picia alkoholu przez piłkarzy coś daje. To zabranie jednej z wielu przyjemności. To tak, jak podczas przygotowań do MŚ 2010 kilka reprezentacji nie wpuszczało kobiet swoich piłkarzy na obozy.
Jak grali wówczas piłkarze głodni seksu? Odpowiedź jest prosta.
Sztuczna kontrola i ojcostwo do niczego nie prowadzi.Piłkarze jak tylko mają ochotę - niech piją, byle z umiarem. Co prawda Naszym grajkom daleko chociażby do Ronaldo (tego z Brazylii), który według historii zaliczał jednej nocy tyle dziewczyn, ile bramek danego weekendu strzelił. A że swego czasu był w wielkiej formie...

Kierując się stereotypami. Polacy lubią pić i to nie mało. I niezależnie od tego czy są piekarzami, prezesami,piłkarzami, czy lekarzami. Niech robią to co lubią, a efekty w pracy będą bardzo dobre.
Peszko na pewno w Kolonii często sięga po złoty trunek, ale być może dzięki temu coraz lepiej gra w Bundeslidze.



Taka mała rzecz,  a ucieszy wielu piłkarzy (nie tylko Polskich)

piątek, 11 lutego 2011

Smuda przestał czynić cuda?


Pamiętam jak dziś nastroje po zwolnieniu w 2009 roku Leo Beenhakkera. Smuda! Dajcie Franza. Tylko ON jest w stanie zbudować reprezentację na EURO 2012. Mniej więcej w takim tonie wypowiadali się wszyscy kibice w tym kraju. Bez podziału na ludzi oglądających kadrę od święta i tych, którzy na co dzień obserwują życie reprezentacji. 

Z końcem października 2009 roku Grzegorz Lato oznajmił, że Franciszek Smuda zostanie selekcjonerem reprezentacji Polski. Natychmiast kibiców ogarnął zbiorowy orgazm. Widzieliśmy się w finale EURO, gdzie w końcu dokopiemy Niemcom, mieliśmy walczyć jak równy z równym z Hiszpanią czy Włochami. W końcu „Franek Smuda czyni cuda”. 

Magia trenera – szarlatana osłabła nieco po pierwszym meczu z Rumunią. Porażkę tłumaczono złą murawą, brakiem zgrania i pewnie jeszcze wiatrem, pod który musieli grać Nasi reprezentanci. Z biegiem czasu ekstaza i radość po przyjściu Smudy spadała. Miał to zmienić mecz z Hiszpanią. Hiszpanią, która zagrała na serio. Pamiętam jak dziś, jak u bukmachera typerzy kłócili się : „Wygramy 1-0!”, „Remis mamy w kieszeni” , „Jak przegramy to po walce i góra jedną bramką”. Jednak rzeczywistość była zupełnie inna. Porażka, a w zasadzie wpier*** jaki spuścili Nam ówcześni Mistrzowie Europy, a późniejszy Mistrz Świata, spowodował, że po zbiorowym orgazmie, nastał czas pesymizmu. Po kolejnej porażce z Kamerunem, czarna rozpacz ogarnęła kraj. Smuda won! Tak w skrócie reagowała opinia publiczna. 

Treneiro zaczynał się gubić, kalecząc język polski mówił, że będzie dobrze. I do dziś jest dobrze, co w gruncie rzeczy jest tylko iluzją. Trzy kolejne wygrane z rzędu to ogromny wyczyn tej reprezentacji. Ale ja nadal nie widziałem w niej własnego stylu, pomysłu na grę. Momentami wydaje mi się, że dopiero za kadencji Smudy, piłkarze zaczynają realizować założenia taktyczne… Beenhakkera. Wracając pamięcią nie tak daleko, bo do środowego meczu z Norwegią, mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że piłkarze zagrali tak, jak nauczył ich tego Don Leo. Krótkie podania, dokładne wyprowadzanie piłki i utrzymywanie się przy futbolówce. To tłukł przez kilka lat pracy Beenhakker swoim podopiecznym. Z kolei Smuda, szczególnie na antenie NSport (stacji, którą darzy szczególnymi względami) mówił, że jego kadra będzie grała z polotem, ofensywnie. Tak, jak Lech Poznań pod jego dowodzeniem. No, ale… może będziemy grali taką piłkę pod okiem innego selekcjonera. Rok przed najważniejszą dla tej grupy piłkarzy imprezą, kadra nie ma ŻADNEGO stylu. Gra tak, jak jej rywale pozwolą, a chyba nie o to chodziło.

Kilka razy czytałem wypowiedzi Smudy, który mówił, że w Polsce nie ma tak wielu talentów, ilu się spodziewał. Może i ma rację. Ale jak dziś pamiętam słowa (mogą się różnić od oryginalnych, ale sens jest ten sam) „W Polsce też grają dobrzy piłkarze. Ja ich znajdę i będą grali w mojej reprezentacji.” A tutaj zonk! nie udało się nikogo wartościowego znaleźć. Panie Smuda szanujmy się. Takie tłumaczenia, że w Polsce JEDNAK nie ma piłkarzy, bawi mnie niczym skecz kabaretu LIMO „Zmiana Nazwiska”. Logicznie rzecz biorąc… Trener Lecha Poznań i Zagłębia Lubin nie rozpracowywał swoich ligowych rywali? Nie analizował poszczególnych zawodników? Przecież dziś byłaby to doskonała baza dla trenera.
Ogólnie rzecz biorąc nasuwa mi się jedna puenta „Franciszek Smuda czynił cuda, ale z kadrą mu się nie uda”. Chyba, że podobnie jak w 1920 roku zdarzy się prawdziwy Cud nad Wisłą. Bo na poziom sportowy zbieraniny Franciszka Smudy nie ma co liczyć.

Marzenia Franciszka Smudy o sukcesie reprezentacji idealnie obrazuje TITANIC :)

PS. Dla wszystkich chcących wyrazić swoje opinie :) Wcześniejszy błąd zlikwidowany. Teraz podpisując komentarz szukamy na pasku "NAZWA/Adres URL. W Nazwa wpisujemy Imię,Nick i komentarz dodany :)

czwartek, 10 lutego 2011

Kilka słów o naturalizowanej reprezentacji

Jan Tomaszewski nie chce, albo nie może żyć bez błysku fleszy i szumu medialnego. Po długim okresie ciszy, za pośrednictwem moich kolegów z Futbol.pl, 63-krotny reprezentant Polski znowu przemówił. Od razu uderzył w punkt delikatny dla kadry Franciszka Smudy, czyli naturalizację piłkarzy do reprezentacji.  Tomaszewski powiedział, że w dupie ma reprezentację, w której będą grali sami naturalizowani Polacy. I ja się z Panem Jankiem wyjątkowo zgadzam. Reprezentacja Polski w piłce nożnej to jeden z symboli kraju. To Nasi ambasadorzy za granicą. Czy w Sejmie, Senacie albo w placówkach publicznych pracują ludzie posługują się łamaną polszczyzną? Albo dotychczas Polskę widzieli na Google Earth, ewentualnie podczas wakacji? Niekoniecznie. I podobnie jest z reprezentacją. Czy na litość Boską z 38 milionów Polaków, nie możemy wyselekcjonować 23 piłkarzy? Oczywiście, że można, ale po co. Lepiej skorzystać z gotowego tworu. Boenisch, Perquis czy Obraniak mają niewiele wspólnego z polską koncepcją gry w piłkę. To ludzie, których wychowała niemiecka i francuska szkoła piłkarska, ale okazali się za słabi na realia reprezentacji czy to Niemiec czy Francji. Inaczej sprawa wygląda z Arboledą, który co prawda nie ma Polskich korzeni, jak wyżej wymieniona trójka, ale dla mnie ma większe prawo czuć się Polakiem. W końcu żyje w Naszym kraju już kilka lat, przesiąkł Naszą kulturą, a w jego żyłach płynie biało-czerwona krew. Dlatego ja jestem przeciwny szukaniu korzeni piłkarzy na siłę. Albo ktoś chce jak kiedyś Podolski a teraz Matuszczyk, albo nie chce i trzeba go prosić jak np. Boenischa.
Na pewno pojawią się głosy, że Niemcy naturalizują na potęgę. Ale Klose, Gomez, Ozil czy nawet Cacau mają zdecydowanie więcej wspólnego z naszymi zachodnimi sąsiadami niż z krajem, w którym się urodzili bądź z którego pochodzą ich rodzice.
Reprezentacja Polski musi składać się z samych polaków. I ten Polak może być biały, czarny, pochodzić z Ameryki Łacińskiej… Najważniejsze, aby czuł się Polakiem, a gra w reprezentacji była dla niego zaszczytem i największym wyróżnieniem. Bo niestety przypadki Boenischa, Obraniaka i Kościelnego pokazują taką postawę tych piłkarzy ”nie zagram w reprezentacji A, to wezmą mnie do kadry Polski, bo tam mieszkał mój dziadek”. Tylko Laurent Kościelny miał odwagę powiedzieć, że jak nie dostanie powołania z reprezentacji Francji zagra dla Polski. Reszta tylko pokazywała jak kocha kraj swoich przodków… .
Tak na zakończenie zastanawiam się, do czego doprowadzi ta masowa naturalizacja. Z całą pewnością do niczego dobrego. Mam tylko nadzieję, że za kilka lat powołania do reprezentacji POLSKI nie będą rozsyłane do piłkarzy, których babcia mieszkała tydzień na wakacjach w Łebie, ciocia była w porcie w Gdyni, a szwagier przejeżdżał przez Polskę w drodze na zachód bądź wschód Europy. 





Jeszcze trochę i tak może prezentować się reprezentacja Polski...


środa, 9 lutego 2011

Krótko i na temat po Norwegii


Franciszek Smuda z tarczą wraca do kraju. Wygrał dwa mecze w Portugalii i być może jego reprezentacja wyprzedzi w rankingu FIFA chociaż jedno plemię afrykańskie. Nasuwa się jedno -jak mawiał Laska w „Chłopaki nie płaczą”- zajebiście ważne pytanie. Mianowicie czy rzeczywiście o to chodziło? Przeciętnego Kowalskiego, który futbolem interesuje się tak jak ja szydełkowaniem, nie obchodzi styl gry, ale wynik. Jednakże ja oczekuję czegoś więcej. Czegoś co pozwoli mi z optymizmem myśleć o kolejnych sparingach z Francją czy Niemcami. Ale powodów do spokoju nie ma. Zespół mający grać ofensywny futbol nie ma prawa zagrać tak słabo w ataku jak uczyniły to Orły (Nieloty) Smudy. Przez 93 minuty meczu nie widziałem żadnej, w 100 procentach przygotowanej akcji. Wszystko co działo się na 30 metrze od bramki Knudsena było kwestią przypadku. I gdyby nie fatalny błąd defensywy norweskiej, Lewandowski dzisiaj o bramce mógłby pomarzyć. Ale i tak chwała mu za to, że wykorzystał to, co miał.
Na tym meczu na pewno skorzystali wszyscy dystrybutorzy kawy. Musiałem wypić dwa czarne napoje, żeby nie zasnąć przed telewizorem. Być może nawet kawa by nie pomogła, ale albo budził mnie chóralny śpiew kibiców ku czci PZPN-u, albo Tomasz Jasina (zapewne uczeń Dariusza Szpakowskiego) nie rozśmieszał mnie swoim Dżonem Karew (gwoli ścisłości nazwisko tego napastnika wymawia się Kerju). Pan Jasina jeszcze trochę poćwiczy okazywanie emocji poprzez głos oraz prawienie długich wywodów i godnie zastąpi Pana Szpakowskiego na stanowisku komentatora. Nie straci na tym Tygodnik Kibica, gdyż Jasina podobnie jak jego guru stara się nawiązywać w swoich komentarzach do statystyk tej gazety.
Zastanawia mnie jedno. Interwencja Wojtka Szczęsnego po niepewnym wyjściu do piłki była szczęśliwa czy zamierzona? Jak dla mnie Szczęsny junior miał zwykły fart (który bez wątpienia powinni mieć wszyscy bramkarze), ale komentator starał się wmówić chyba wszystkim, że to była wspaniała INTERWENCJA Szczęsnego. A może nie znam się na piłce…
Ten mecz uświadomił mnie w kilku rzeczach. Mianowicie ranking FIFA nie odzwierciedla zupełnie niczego, kadra Smudy jest nadal w przysłowiowej dupie, a reprezentacja nadal nie ma napastników z prawdziwego zdarzenia ( i wcale nie piję tutaj do występu Irka Jelenia). 


wtorek, 8 lutego 2011

Kto? Za co? Po co? - analiza składu na Norwegię


Trener Smuda przyzwyczaił już, że kilkanaście godzin przed meczem znamy skład reprezentacji na dany mecz.
Przed potyczką z Norwegami nie jest inaczej. Oglądając zestawienie początkowe Orłów (Nielotów) Smudy, postanowiłem krótko wyrazić swoją opinię na temat każdego zawodnika wyjściowej jedenastki.
Rozpocznę tradycyjnie od bramkarza. Linie defensywną, pomoc i atak opiszę w kolejności alfabetycznej.

Wojciech Szczęsny - właściwy człowiek na właściwym miejscu. Jutro wejdzie do bramki reprezentacji i miejsca w niej nie odda aż do EURO 2012. Cóż można więcej o nim powiedzieć. Na pewno jutro będzie najjaśniejszym punktem naszej drużyny.
Mogę mu jedynie poradzić, żeby słuchał porad trenerów w Londynie, bo "eksperci" Smudy spowodują, że z wielkiego talentu, zostanie pusta dziura.

OBROŃCY

Dariusz Dudka - trener Smuda chyba bardzo nie lubi swoich bramkarzy. Wystawianie Dudki na lewej obronie to szczyt...odwagi. Mało zwrotny, poruszający się niczym ślimak Dudka ma powstrzymać szarżujących Norwegów? Zamykam oczy, staram się to sobie wyobrazić i wybucham śmiechem.
Być może moje uprzedzenia są spowodowane meczem w 2006 roku z Niemcami, kiedy nie zdążył za Odonkorem i straciliśmy bramkę. Wiem na pewno, że na lewej obronie Dudka żadnego dobrego meczu nie rozegrał.

Kamil Glik - moje pierwsze wrażenie jak zobaczyłem jego nazwisko w awizowanym pierwszym składzie to "Co on tutaj ku**** robi?" Czy na prawdę mamy tak słabych środkowych obrońców, że musimy wystawiać najsłabszego defensora Serie A? Każdy może powiedzieć, że w następnych meczach zagrają już Arboleda i Perquis.
Ale do cholery! To jest REPREZENTACJA! I piłkarze w niej grający muszą prezentować pewien poziom, nie do końca...ogórkowy. Panie Smuda odpuść sobie uporczywe wystawianie Glika. Daj zagrać Bosackiemu, który jest jak wino, im starszy, tym lepszy.

Arkadiusz Głowacki - moim zdaniem idealny rezerwowy na EURO 2012. Twardy, doświadczony, nieustępliwy - idealny na treningi przed meczami. Jego niefart nie pozwolił mu na dobre zaistnieć w kadrze. Bo albo walił swojaka z Anglikami, albo miał kontuzje i tak w koło Macieju. Ale obrońcy Trabzonu trzeba oddać sportową klasę, bo wielu młodych (m.in. Glik) powinni się od niego uczyć.
Występ w meczu z Norwegią - TAK. Budowanie na nim podstawy reprezentacji - NIE.

Łukasz Piszczek - jeden z najlepszych prawych obrońców na świecie. Bundesliga zweryfikowała jego nieprzeciętne umiejętności. Ma wielki talent, ale także pecha, że jest akurat Reprezentantem Polski. Pecha? Bo z miejsca zamyka się przed nim droga do wielkiej światowej kariery. Jedyną nadzieją jest dla Niego EURO 2012. Tam będzie mógł się wybić - jeszcze bardziej.

POMOCNICY

Jakub Błaszczykowski - ostatnio przeciętne występy przeplata ze słabymi. Jednakże chyba nikt w tym kraju nie wyobraża sobie reprezentacji bez jej kręgosłupa. Kuba od jakiegoś czasu gra lepiej, jak kadra gra gorzej. Dlaczego? Sam się zastanawiam. Na szczęście dla Kuby cały czas w teamie Smudy jest jednostką wybitną, czego o jego pozycji w Borussi Dortmund stwierdzić nie można.

Ireneusz Jeleń - powiem krótko "Franek, puknij się w czoło". Kadra miała grać ofensywnie, a gra jak za Beenhakkera. Co robi Irek Jeleń w pomocy? Musiałbym wypić 2-3 butelki dobrej whisky, żeby to zrozumieć. Z niewolnika nie będzie pracownika, więc nie spodziewam się, aby Jeleń zagrał jutro wybitne spotkanie. Na chwilę obecną Irek jest niemalże pewniakiem do składu na EURO. Ale z czasem trwania wyniszczającej polityki Smudy może się okazać, że Jeleń w Internecie będzie musiał szukać wejściówek na EURO 2012, bo na kadrę będzie za słaby.
Oczywiście Irkowi życzę jak najlepiej, bo gdyby nie kontuzje, byłby już wyżej niż w Auxerre.

Adam Matuszczyk - pewniak na EURO 2012. Smuda powinien powiesić sobie jego plakat z Bravo Sportu nad łóżkiem, albo zrobić mu ołtarzyk. Jedyne odkrycie reprezentacyjne naszego coacha, który prezentuje poziom godny reprezentacji. Coraz lepiej gra w kadrze i coraz lepiej mówi po polsku. Mam taką skromną nadzieję, że po jednym ze spotkań ME uda mi się z nim porozmawiać.

Rafał Murawski - ojj Muraś Muraś... żeby Ci się czkawką nie odbił powrót do Poznania. W Rosji rywalizował na codzień z zespołami pokroju Wisły, Lecha i Legii. u Nas zagra takie mecze od święta. Ale mam nadzieję, że forma nie spadnie. A jutro zagra wspaniały mecz. Od jego dyspozycji zależało będzie wiele. Krótko mówiąc jest to filar kadry, któremu Bandrowski i inne Gole mogą co najwyżej korki czyścić.

Ludovic Obraniak - gry podchodzi do stałych fragmentów gry jestem pewien, że zaraz wpadnie bramka, albo bramkarz rywali będzie miał pełno w gaciach. Jest niczym Beckham w naszej reprezentacji. Takiego piłkarza dawno nie mieliśmy, może nawet od czasów Kazimierza Deyny. Z całą pewnością nie da się pominąć go przy ustalaniu składu reprezentacji. Jego umiejętności widoczne są na tle pozostałych pół amatorów biegających po boisku z orzełkiem na piersi.
Jeśli on nie pociągnie gry kadry w kluczowych momentach to kto? Z przekonaniem stwierdzam, że gdyby zagrał jutro fatalny mecz, jego ocena będzie i tak wyższa od wynalazków typu Glik.

NAPASTNIK

Robert Lewandowski - zanosi się na kolejny mecz Lewego bez bramki. Z Norwegami nikt nie poda mu tak piłki, aby musiał ją wepchnąć tylko do siatki. Czasami dochodzę do wniosku, że w kadrze lepszy był Grzegorz Rasiak. Przynajmniej postraszył obrońców rywali, wygrał główkę, coś strzelił. Lewy ani główki nie wygra, ani nikogo nie okiwa... Czasami strzeli, jak dostanie wyjątkowo dobrą piłkę. Niestety, ale z tak przeciętnym napastnikiem nigdy nic nie ugramy. Bo do jasnej cholery!
Kadra miała grać w ustawieniu 1-4-3-3 a nie 1-4-2-3-1 na szpicy z napastnikiem, który bramek zdobywa tyle, co przysłowiowy kot napłakał.

poniedziałek, 7 lutego 2011

Drugi oddech po meczu z Mołdawią

Wczoraj piłkarze Franciszka Smudy dostali niepowtarzalną szansę rozegrania pierwszego i zapewne ostatniego meczu w Reprezentacji Polski. Już tydzień przed meczem zastanawiałem się po jaką cholerę ten mecz.Plusów nie znalazłem żadnych. No chyba, że PZPN chciał zafundować kopaczom z ekstraklasy obóz sportowy do Portugalii.Innych racjonalnych powodów nie ma. Trzeciorzędny rywal, który miał być dla ekipy Smudy workiem treningowym, był zespołem momentami lepszym. Gdyby nie fakt, że trener Mołdawian czy Macedończyków - do końca nie wiedziałem z kim zagramy - nie postawił na bramce człowieka, który bramkarzem był jedynie na dyskotekach, to wczorajszy mecz byłby na 0-0.Przez całą drugą połowę tego "ciekawego" spotkania zastanawiałem się kiedy na boisko wejdzie młody Małkowski.Jednak Franz Smuda był tak zaniepokojony wynikiem, że nie wpuścił nastolatka między słupki. I gdzie tutaj konsekwencja? "Treneiro" miał testować i szukać piłkarzy, a mimo ubogiej ławki, nie daje pograć wszystkim piłkarzom. No ale... wynik z piłkarskim zaściankiem jest ważniejszy od rozwoju młodych talentów.Z niecierpliwością czekam na środowy mecz. Trener Norwegów zapowiada, że wynik z Polakami nie będzie miał znaczenia, dlatego też kadra budowana na rok 2012 może powalczyć o punkty do rankingu FIFA. Jeszcze trochę i zaczniemy gonić Botswanę i Gabon.Szczęścia wypada życzyć Orłom Smudy, bo chyba nic innego nie pozostało.Wracając do meczu z Mołdawią, zastanawia mnie fakt, czy trener Bartoszek wysłał trenerowi podziękowania prosto z Bełchatowa za zabranie Gola i Nowaka na wycieczkę do Portugalii. Brak tych piłkarzy był jednym z czynników porażki 0-5 z liderem ligi rumuńskiej. Ale o piłce klubowej ciiiii, na razie niedźwiedź śpi. Jak się obudzi.... będzie śmiesznie