EXPEKT.COM

poniedziałek, 30 maja 2011

Na gorąco po finale Ligi Mistrzów.


Sobotni wieczór, 28 maja 2011 roku był zakreślony w kalendarzu każdego kibica piłkarskiego jako wyjątkowa chwila. Spotykały się bowiem zespoły, które na przestrzeni sezonu 2010/2011 okazały się najlepsze nie tylko w swoich rodzimych ligach, ale nie miały sobie równych także w rozgrywkach Ligi Mistrzów.
Można mówić, że Barcelona znalazła się w finale Champions League dzięki pomocy sędziów kolejno w 1/8 i ½ finału. Że Manchester znalazł się w finale eliminując po drodze słabych rywali, bo ćwierćfinałowy rywal – Chelsea Londyn była akurat w wielkim kryzysie, a piłkarze Schalke do końca nie wiedzieli co robią w elitarnym gronie czterech najlepszych drużyn Europy. Pewne jest, nie tylko w mojej opinii, że każdy z finalistów miał po drodze na Wembley wiele szczęścia. Gdyby czerwonych kartek nie oglądali kolejno van Persie z Arsenalu a potem Pele z Realu, to nie jestem pewien, czy Barcelona świętowałaby wczoraj gigantyczny sukces.
Z pewnością nie zgodzi się ze mną Wojciech Kowalczyk, który zakochany w Barcelonie zawsze twierdzi, że Duma Katalonii wygra każdy mecz, a sędziowie zawsze podejmują słuszne decyzje, szczególnie wobec drużyn rywali. Manchester też może mówić o szczęściu, bo gdyby Chelsea nie złapała jakiegoś śmiertelnego piłkarskiego wirusa, to zespołu sir Alexa Fergusona w finale mogłoby nie być. Gdybanie pozostawiam jednak historykom futbolu i fanatycznym anty-fanom Barcelony i Manchesteru United.
Po półfinałach zastanawiałem się tylko, jak będzie wyglądał finał. Czy genialna w ofensywie Barcelona z Messim na czele poradzi sobie z najlepszą obroną Champions League 2010/2011 dowodzoną przed duet Ferdinand – Vidić. 


W pojedynku na gole Messi zremisował z Rooneyem. Ale w końcowym rozrachunku siły dobra nie miały sobie równych.

Zastanawiałem się także, jak obydwaj trenerzy ustawią swoje zespoły. O ile skład Barcelony był do przewidzenia, biorąc pod uwagę absencję Puyola, to skład Czerwonych Diabłów w sobotnim meczu mnie zaskoczył. Moim zdaniem, sir Alex Ferguson nie podołał zadaniu. Być może opinia człowieka, który wielki futbol ogląda od święta, a piłkarzami zarządza grając w Football Managera wydawać się może śmieszna. Ale cóż. Dziennikarstwo, a w szczególności felietony służą wyrażaniu własnych opinii. Spodziewałem się, że w pierwszym składzie Manchesteru zagra człowiek o nieziemskiej kondycji – Park Ji Sung. Ale brak trio Anderson – Berbatov – Nani był dla mnie szokiem.

Przed meczem jeszcze przyjmowałem do wiadomości decyzje personalne Szkota, ale w trakcie meczu okazało się, jak wiele błędów Ferguson popełnił. Giggs i Hernandez zupełnie nie istnieli. Valencia od czasu do czasu pobiegał po skrzydle, ale nie prezentował umiejętności, jakie wymaga się od zawodnika wartego kilkadziesiąt milionów funtów. Kolejny szok pojawił się, gdy sędzia z Węgier odgwizdał początek drugiej połowy. Dlaczego od początku nie wszedł król strzelców za słabego tej nocy Chicharito? Dlaczego Nani nie zmienił nieco zatartego wiatraka, jakim był Valencia? Dlaczego przebojowy Anderson nie zastąpił nieco zagubionego Ryana Giggsa? Odpowiedź na te pytania pozostanie chyba na zawsze tajemnicą pilnie strzeżoną  i zamkniętą w szatni Manchesteru United. 

Ferguson po meczu stwierdził, że Barcelona zahipnotyzowała jego zespół. Moim zdaniem zespół Josepa Guardioli zagrał tak, jak grano dawniej. Gdzie każdy zawodnik przede wszystkim wykonywał swoje obowiązki. Bramkarz pełnił rolę ostatniego obrońcy, defensorzy rozbijali ataki rywali. Wszyscy(!) podstawowi pomocnicy rozgrywali piłki i zaliczali asysty, a trio napastników wypełniło swoje zadania w 100%, bowiem każdego snajpera rozlicza się z bramek. A Pedro, Messi i David Villa w sobotę po razie zmusili coraz starszego i słabszego Edwina Van der Sara.

Finał Ligi Mistrzów jest już historią. Historią, w którą pięknie wpisał swój zespół Josep Guardiola. Spotkanie finałowe nie tylko rozstrzygnęło, kto jest najlepszy w Europie. Pokazało, że Lionel Messi jest w stanie poradzić sobie z angielską defensywą i to w najlepszym wydaniu. Dla mnie wyjątkową postacią tego finału był Eric Abidal, który kilka miesięcy temu usłyszał słowa, brzmiące jak wyrok. A sobotniej nocy, pokonawszy nowotwór, uniósł jako kapitan Dumy Katalonii , Puchar Ligi Mistrzów. To on był prawdziwym Man of the match, a w zasadzie man of the season. Mimo, że czysto piłkarsko najlepszym uznany został Lionel Messi.


Chyba najwspanialszy moment sobotniego późnego wieczora. Nie tylko dla fanów Barcelony.

2 komentarze:

  1. Ten mecz pokazał, że Alex Ferguson powoli wypala się jako trener

    OdpowiedzUsuń
  2. Glory Man Utd..30 maja 2011 19:16

    Fani Barcelony to w 91 % dzieci i mieszkańcy wiosek, pozostałe 7% dziewczyny w wieku 16-24 lata, a 2% to osoby nadużywające alkoholu.

    OdpowiedzUsuń